logo

Fabryka Izraela Poznańskiego przy ul. Ogrodowej w Łodzi

obiekty - przemysł

Opis

Flavio Giannini, pochodzący z Włoch bohater powieści Marcina Andrzejewskiego "Tramwaj Tanfaniego", organizuje przeloty balonowe nad Łodzią. Podczas lotu obserwuje miasto pełne fabrycznych, dymiących kominów. Na tle innych łódzkich fabryk, widocznych z góry, wyróżnia się przędzalnia fabryki Izraala Poznańskiego przy ul. Ogrodowej. Obok zabudowań fabrycznych przechodzą detektywi Michał Paczkiewicz i Maurycy Belfer, śledząc kelnerkę z restauracji w hotelu Viktoria. Kobieta doprowadza wywiadowców w ich pobliże. Paczkiewicz podziwia ogromny budynek fabrycznej przędzalni. (Fot. B. Wilkoszewski).


"Paczkiewicz szedł wytrwale za Maurycym, który teraz nabrał mocno proletariackiego wyglądu, niewiele odróżniał się od robotników, którzy właśnie opuścili szynk w jednej z kamienic. To był dobry plan, chociaż jedyny, jaki mu przyszedł do głowy, i do tego bez gwarancji na sukces. Trochę nadziei nabrał, gdy skręcili w prawo, w Długą i na horyzoncie pokazał się fragment wielkiej, dominującej nad zabudową ceglanej ściany przędzalni Pozańskiego. [...] Maurycy znów zniknął za lewym rogiem. Paczkiewicz doszedł do Ogrodowej, zamykającej Długą przecznicą. Na wprost, nieco po prawej stronie, miał gigantyczny niczym katedra, ceglany wieżowiec przędzalni, ze zdobnym parkanem z przodu. Wielkie filary znaczyły budynek, wyższy od wszystkich okolicznych o dwa piętra. Stalowe zygzaki klatek schodowych biegły po ciemnorudej elewacji, przykurzonej węglowym dymem. Dziś, w niedzielę, nieruchoma przędzalnia milczała. Ze względu na osłabienie zbytu w Rosji Poznańscy ograniczali produkcję, choć dawniej były takie czasy, że fabryka pracowała całą dobę, w każdy dzień tygodnia. Paczkiewicz obrzucił gmach jednym spojrzeniem, zobaczył pustawą ulicę biegnącą na wschód i kilkoro dzieciaków biegających przy bramie familoka".

"W to wszystko, wrzucone jak bakalie w ciasto - gęsto i jakby przypadkowo - stały fabryki, manufaktury, zakłady i warsztaty, wyróżniające się rudym kolorem nietynkowanej cegły na tle dominującej szarości i czerni dachów. Zupełnie malutkie, średnie i olbrzymie, jak wznosząca się na horyzoncie niczym gigantyczny zamek przędzalnia Poznańskiego. I te kominy. Kominy, kominy, kominy. Flavio Giannini nigdy nie widział tylu kominów, nawet w Mediolanie. Wszystkie pluły czarnoszarymi smużkami, puszczając kłęby dymu w niebo, stopniowo szarzejące nad miastem, im wyżej się popatrzyło. Nad Łodzią i nad jedwabną czaszą balonu wisiał ciężki muślinowy opar z tysiąca pieców i tysiąca pracujących maszyn parowych".